Historia psiej miłości w IV aktach
AKT I
Rok
2014. W domu było strasznie pusto i cicho. Minęło już wiele miesięcy odkąd
odszedł nasz 19-letni futrzany przyjaciel… Dzwonek do drzwi zabrzęczał
przedziwnie bez akompaniamentu szczekania, a otwierając drzwi złapałam się na
tym, że wciąż zastawiam je nogą by mały, psi pocisk nie ściął z nóg gościa
(chociaż psiego pocisku już dawno nie było…;(). Wtedy podjęłam decyzję. Koniec
z tą pustką i czystością! Dom potrzebuje sierści i hałasu!
AKT II
W schronisku
przedstawiono mi Pinkę – Wielkousznika Wiejskiego Rudego ;) nie znamy jej
historii – została odłowiona z ulicy. Z pokorą i wstydem przyznaję, że jakoś ta
Pinka mi nie przypadła do gustu wizualnie (chwilowa ślepota, zaćma, choroba
psychiczna???) ale już na spacerku pies uruchamia swoje tajne pokłady słodyczy,
mizia się i przytula i skrada moje serce. Po kilkunastu dniach Pinka jest już
ze mną.
Na początku trochę się boi.
Wszystkiego – schodów, ciemnych bram, kafelków (!) i oczywiście każdego przedmiotu
trzymanego w ręku. Serce mi się kroi gdy pies kuli się na widok łyżki do butów
;( oczywiście musiała być bita…..;( Ale obiecuję sobie- wszystko jej wynagrodzę!
Bardzo szybko oswaja się z nowym
miejscem i przestaje bać! Poza tym okazuje się, że to NAJCUDOWNIEJSZY I
NAJSŁODSZY PIES NA ŚWIECIE! Cieszy się ze wszystkiego, macha ogonem wręcz
nieustannie, a tańczy przy tym rozkosznie, kiwając pupą jak latynoska. Nie
stwarza najmniejszych problemów. Mówiąc, że to najsłodszy pies na świecie – nie
przesadzam: każdy weterynarz, u którego jesteśmy, pieje z zachwytu – jaki to
spokojny piesek, jeju jeju, jaka miękka sierść, jaka ufna, jakie piękne oczy i
uszy! Sąsiedzi rozmawiają z nią i głaszczą przez furtkę jak nikt nie widzi, a
3-letnia sąsiadka ma na punkcie Pinki obsesję – nazwała swoją ulubioną lalkę
jej imieniem ( chociaż ma swojego psa…!).
AKT III
Grudzień 2015.
Mały czarno-biały łaciaty piesek (takie trochę krowie dziecko) błąka się po
miasteczku od paru tygodni. Lubi łąki, sad i okolice sklepu Intermarche. Ludzie go dokarmiają, ale nie
mogą złapać. Straż miejską zna psa już
bardzo dobrze – dostają w jego sprawie mnóstwo telefonów, ale nie udaje im się
go odłowić. Kundel jest cwany. Próbuję i ja. Jeżdżę za nim, dokarmiam, raz
nawet je mi z ręki, jednak zaraz szybko zwiewa…
Powoli robi się zimno… Żal mi psa
i tracę już nadzieję, że uda się mu pomóc. Wtedy jednak, wbrew wszelkiej
nadziei – promyk słońca pada na całą tą beznadziejną sytuację … - MIŁOŚĆ! A
cóż by innego?! Kundel zakochał się w mojej rudej damie. Na spacerach podchodzi
do nas i bezwstydnie zaleca się do Pinki!
Raz udaje się wykorzystać
sytuację i Łaciaty wbiega za Rudą na ogród, furtka się za nim zatrzaskuje…
AKT IV
Mamy go! I co
dalej…? Najpierw się cieszę, a potem panikuje. Łaciaty tez panikuje. Jego
miłość pryska jak bańka mydlana wraz z trzaśnięciem zamka. Jest totalnie dziki.
Ludzi boi się jak ognia. Ogon ma tak mocno podwinięty pod siebie, że wygląda jak
złamany.. Chce uciec, nie daje się dotknąć, nie je, chowa się w końcu za
krzakiem i tam siedzi kolejne 24 h (!). Mogłabym oczywiście od razu zadzwonić
na straż miejską, to by go chwycili i odwieźli do schroniska. Ale chciałam go
najpierw trochę podtuczyć i oswoić…
Nazajutrz nawiązuję z nim
pierwszy kontakt spożywczy – jest głodny i wyziębnięty. Nazywam go Maks. Je
coraz chętniej, a gdy Pinka wychodzi na ogród – miłość odżywa!:) Powolutku
„rozgląda” się po ogrodzie, obwąchuje i obsikuje kąty. Kilka dni później ośmiela
się wejść do budy. Wtedy też daje się delikatnie pogłaskać. BARDZO delikatnie,
króciutko i z daleka.
Jest znacznie trudniej niż
myślałam. Nie ma szans żeby go chwycić, założyć obrożę. Jest PRZERAŻONY ludźmi
;( Ale nie zniechęcam się i dzień za dniem przyzwyczajamy się do siebie.
Najzimniejsze dni i noce grudnia (dochodziło do -20) spędził w ocieplanej
budzie, z zasłonkami w wejściu. Dostawał dwa razu dziennie ciepły posiłek a na
noc butelki z ciepłą wodą… Przetrwał. Myślę, że na „wolności” nie przeżyłby tej
zimy. Wiele psów wtedy zamarzło…
EPILOG
Wiele czasu
minęło zanim Maks oswoił się zupełnie, wszedł do domu, dał sobie założyć
obrożę, potem smycz, pojechał do weterynarza, pokochał ludzi…
(Aha! Czy wspomniałam, że miał
być u nas tylko na chwilę, na przechowanie i podkarmienie, a potem oddany do schroniska?
Pfffff, taaaa... :D )
Maks „wyszedł na ludzi” chociaż
było to trudne i czasochłonne – jego trauma okazała się dużo poważniejsza. Jednak
cierpliwość, czas, miłość a także pomoc
behawiorystki (jak dobrze, że jesteście!:*) – uczyniła z dzikiego psa,
cudownego, domowego lelocha.
Teraz mam dwa wspaniałe, mądre
psy, dwa szczęścia, podwójny smród w domu i 3 kolory kłaków na ubraniach i w
jedzeniu. Nie oddałabym tego za nic na Świecie!
To historia na
faktach, o tym jak jedna adopcja pociągnęła za sobą drugą i jak wielka jest
siła miłości :D
NIE KUPUJ – ADOPTUJ! ONE KOCHAJĄ BARDZIEJ!
I wcale nie jest powiedziane, że w schronisku są trudne czy agresywne
psy – patrz Pina! To Psi Anioł!!!
Komentarze
Prześlij komentarz